Album posklejałam podczas warsztatów z Wiolką-WuWu z bloga "Zatoka wspomnień".
Na warsztatach zaczęło się niewinnie od stworzenia okładki i zszycia ze sobą kilku bardzo różnych kartek. Podczas ozdabiania stron album puchł w oczach. Dochodziły kolejne warstwy płócien i ozdóbek, tagi, wklejki, tasiemki. Niektóre kartki postemplowałyśmy i pokropiły mocną kawą.
Koleżanki ozdabiały okładki samymi płócienkami i kaboszonem, ale ja od początku miałam własną wizję tej najważniejszej "karty" albumu. Od dawna podobał mi się termin "puszysta destrukcja", który znany jest nie tylko konserwatorom książek. Zjawisko to powstaje np. po powodzi, kiedy brzegi książek stają się puszyste, bibulaste, jaśniejsze.
Określenie "puszysta destrukcja" muuusiało stać się tytułem mojego albumiku. Znalazło oprawę w postaci metalowego uchwytu. Do tego sowa z okładki rozpadającej się książki i wszystkie te dodatki zalane są glossy accent dla połysku:)
Zabawa przy tworzeniu junk journala była przednia. W domu podoklejałam koronki, tasiemki do tagów i postemplowałam nieco karty.
Świetnie się bawiłam podczas warsztatów, dziękuję Wiolce i dziewczynom za miłe towarzystwo!
Polecam wszystkim taki sobotni relaks:)
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza
widać, że wyżyłaś się twórczo, a praca prześliczna:)
OdpowiedzUsuńPiękny! Aż chciałoby się go zobaczyć na żywo, dokładnie obejrzeć każdą stronę, dotknąć co nieco :)
OdpowiedzUsuńCiekawa praca. Wnętrze super a okładka zaskakująca. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy pomysł :) wygląda obłędnie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń