czwartek, 30 czerwca 2016

Czerwiec w miniaturkach

Kolejny miesiąc za nami. Na wyzwanie "Kawy i nożyczek" co miesiąc zamieszczam miniaturki obrazujące dany miesiąc, na kartach starej książki. Wszystko razem wygląda imponująco, tyyyle maleńkich kwadracików! I niestety od razu widać, jak szybko płyną dni i miesiące!
W czerwcu zamiast tradycyjnych kwadracików u mnie występują serduszka. A to dlatego, że był to miesiąc moich i męża urodzin i Dzień Ojca i jeszcze inne takie.
Wreszcie gorąco, wreszcie można grillować jadać na tarasie i w ogrodzie. Da się  na leżaku przeczytać książkę i najeść owoców do syta:).









Początek czerwca to 3-dniowe warsztaty scrapbookingowe w Wolimierzu.
Miało być miło i wesoło. I było:))
Wspaniały czas!
W okolicy mieści się nasza ukochana klamociarnia "Coś na mole", więc przywiozłam pół bagażnika skarbów. Ostatniego dnia udało mi się zwiedzić Pałac Łomnica - cudeńko!

Po powrocie na miejscowym bazarku warzywnym poczułam się jak w raju, wreszcie pokazał się mój ukochany groszek zielony, czereśnie, maliny i mnóstwo warzyw. To już lato!


Po zimnej wiośnie wreszcie zrobiło się ciepło!
Doczytuję książki, zajadam chałwę przywiezioną w prezencie z Grecji oraz truskawki w dużych ilościach.
Na starociach w Broniszach kupuję stare zdjęcia i stareńki album z Francji:)


W sobotę - mój ulubiony festyn książkowy - "Imieniny Jana Kochanowskiego". Gdzie nie spojrzeć - książki (a nawet ich autorzy). A jakie promocje!
W niedzielę - leżę i pachnę! Kiedyś trzeba!


W Dzień Ojca wspominamy bajki z naszego dzieciństwa.
A potem już tylko upały. I burza, całkiem nie w porę:(

Dziś spakowałam tony przydasiów, które mogą się przydać na 3-dniowym zlocie we Wrocławiu.
Mam zamiar uczestniczyć w trzech warsztatach i dobrze się bawić w świetnym scrapkowym towarzystwie. Jutro rano wyjazd.



W przyszłym miesiącu muszę wybrać jakąś bardziej kwadratową formę, bo mi się treść nie mieściła na tych serduszkach. Ale zabawa przednia!

Udanego weekendu!
Wasza

czwartek, 23 czerwca 2016

Żal

Już dawno chodził mi po głowie pomysł posta-zwierzenia na temat czasu bezpowrotnie minionego.
Jak zwykle pomógł mi w tym przypadek, czyli temat kolejnego wyzwania Grupy ATC- Art journal-wyzwanie nr 5- "Żal".

Żal mi wielu rzeczy i na dobrą sprawę można by tą tematyką zapełnić średniej wielkości art journal:)
Żal mi młodości w kryzysie, balu maturalnego w pożyczonych po rodzinie rzeczach, bo w sklepach ziało pustką. Żal mi, że nasze pokolenie nie mogło z oczywistych przyczyn studiować za granicą.
Żal, że cera już nie taka, że dzieci za szybko urosły, że zdrowie szwankuje, że...

Jednak na temat dzisiejszej pracy wybrałam żal za tym, co nie wróci, za osobami, które odeszły i NIGDY już nie będziemy mieć możliwości rozmowy z nimi. Żałuję, że chwile z dziadkami stały się odległą przeszłością. Nie mogę już skorzystać z ich wiedzy i mądrości. Wielokrotnie robiąc albumy z wykorzystaniem starych zdjęć rodzinnych ogarnia mnie ogromny smutek, że nie mogę zapytać swojej babci, która to kuzynka jest na tej fotografii, w którym miejscu Warszawy zrobione jest to zdjęcie, pod jakimi dokładnie adresami mieszkali dziadkowie przed wojną, gdzie mieściła się dziadka firma, z którego roku pochodzą zdjęcia w albumach.

Nieocenioną pamiątką po dziadkach są zdjęcia. Jestem im ogromnie wdzięczna, że pomimo życia w ciężkich czasach zadbali o fotografie swoje i swoich dzieci. Upodobanie do fotografii przejęłam chyba po swojej babci, która w dniu 18 urodzin udała się do fotografa zrobić sobie portretowe zdjęcie i potem cyklicznie robiła zdjęcia sobie i dzieciom.
Zdjęcie, które zamieściłam w art journalu pochodzi jeszcze z czasów panieńskich babci, czyli z roku około 1930 roku.












W pracy w art journalu pobawiłam się mediami, nową maską i stemplem-koronką, nabytymi na zlocie warszawskim.
Miło jest poużywać nowo zakupione "zabawki":))





I jeden z ulubionych cytatów W.Szymborskiej:

"Ktoś tutaj był i był
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma"









Jeszcze nieraz zobaczycie moją wspaniałą babcię na fotografiach w journalach i albumach.
Chociaż minionego czasu tak bardzo żal!

Dziękuję Wam za miłe komentarze

Wasza

piątek, 17 czerwca 2016

"Coś na mole" czyli młodsza siostra Naftaliny

Rok temu opisywałam Wam niesamowitą wizytę w królestwie staroci na Dolnym Śląsku - w Naftalinie. Już zimą dowiedziałam się od koleżanek, że Naftalina niestety nie istnieje.
Ale, ale klamociarnia zmieniła tylko miejsce i nazwę ! Obecnie nazywa się "Coś na mole" i mieści się w Łomnicy naprzeciw Pałacu Łomnica położonego w Dolinie Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej.
Lokalizacja świetna, obok jest folwark z wieloma atrakcjami, a placki ziemniaczane w restauracji  nie mają sobie równych:)
Nie obawiajcie się, miejsce nic nie straciło na czarowności! Już przed budynkiem kuszą swą niezwykłością ławki z malowniczymi drobiazgami. Wchodzimy przez bajeczne drzwi do stareńkiego pomieszczenia z czerwonej cegły z łukami pod sufitem. Nie spodziewajcie się tutaj antyków na wysoki połysk, pogrupowanych drogich drobiazgów, obrazów. To absolutnie wyjątkowe starocie, zszargane upływem czasu, odnalezione po latach przedmioty codziennego użytku. Zakurzone, stojące w zaskakujących konfiguracjach, stareńkie skarby uratowane przed wyrzuceniem, czy spaleniem.
Od wejścia dostajemy nagłego oczopląsu, podoba mi się absolutnie wszystko :) Czas nie istnieje, kilkanaście kwadransów wydaje się nam chwilą. Wybieramy, odstawiamy, kupujemy i... upychamy w bagażniku. Stare drzwi, okna, sanie, koła od wozu, stołki, skrzynie, nogi od Singerki. Często przyciągają nasz wzrok fragmenty mebli, ale to tylko wzmaga naszą kreatywność. Szukamy dla nich nowego, zaskakującego zastosowania. I o to chodzi!

W sklepiku palą się świece rozjaśniające półmrok i gra zdarta płyta:) Wszystko to tworzy niepowtarzalny klimat - przyjazny, rodzinny.








Chce ktoś powspominać szkolne czasy? Tylko kałamarza brak:)
























Miałyśmy to szczęście, że właściciel zaprosił nas również do pracowni w Cieplicach. To kolejne miejsce, w którym od wejścia wyrywają nam się "achy" i "ochy".



Postarzane okiennice i wanny obsadzone kwiatami. Dbałość o detale widać tu na każdym kroku.

A wewnątrz - cała ściana walizek i to z własną, niesamowitą historią!
Walizki należały do kobiet, które wstępowały do zakonu. Przyjeżdżały z walizkami tam, gdzie drzwi zamykały się za nimi na zawsze. Zostawały siostrami zakonnymi, a walizki piętrzyły się gdzieś na uboczu.



Wybrałam sobie trzy z nich, chociaż planowałam przygarnąć jedną.
Największa, zielona wpadła mi w oko, bo zieloną zawsze chciałam mieć:) Mała jest przydatna do przydasiowych drobiazgów. Natomiast średnia była niespotykanie, wzorzyście ozdobiona, z równie rzadkimi "złotymi"  zamkami i kluczykami do nich. Na podróż  powkładałam je jedną w drugą jak babuszki:)





Komu konfesjonał?


Niestety krzesło "przeszło mi koło nosa"


Oprócz walizek zakupiłam:


Kanciaty słój, który od razu stał się domkiem dla cudnych szpulek, zakupionych w dwóch opakowaniach leżących obok


Zniszczony wieszak, dający mi pole do popisu. Mam zamiar powymieniać gałki. Wieszak jest o wiele dłuższy niż na zdjęciu

Podobnie dechy - pięknie pobielane. Może tło do zdjęć, może wieszak?


Mam nadzieję, że worki bankowe przyniosą mi finansowe szczęście:)))



Skrzynki wszelakie uwielbiam



Stare zdjęcia do art journali



Z napisami kupię wszystko! Małe tabliczki ceramiczne, zdezelowana waga, zardzewiały stojak na hotelowe gazety z napisami: Montag, Dienstag, Sontag,.. Jest tak pięknie zniszczony!

Pojemniki na moje pędzle i szpachelki


Korona, która rdzewiała w płynach specjalnych


Urocze metalowe tabliczki ze strzelnicy. Jak cudnie się postarzyły!!!


Skrzynia to kolejna rzecz "od siostrzyczek". Siostry zakonne trzymały w niej podobno płótna i tasiemki. U mnie też tak będzie.
I te uchwyty!

Stołeczek jest wzorcowo przetarty (przez upływ czasu)! Może służyć za wzór do mojego postarzania:)


Sekcja zardzewiało-metalowa


Jeżdżąc w podstawówce na znienawidzone wykopki nie przypuszczałam, że kosz na ziemniaki będzie po latach tarasową ozdobą:))


Nogi od maszyny są już stojakiem na zwisający kwiatek



Zachorowałam na to okno. Przyjechało specjalnym transportem wraz ze stolikiem z maszyny do szycia. Zostawię te witrażowe szybki, a na zwykłe ponaklejam zdjęcia i stare serwetki.


Jak zwykle obiecuję sobie, że wrócę do czarownego "Coś na mole", bo takich specjałów, jak u pana Wojtka nie kupię nigdzie.
Właściwie.... to już chciałabym tam wrócić:))))

Wasza